Wierzchołek góry lodowej

Kilka dni temu wszystkie hiszpańskojęzyczne kanały informacyjne obiegła szokująca informacja. IKEA nie jest taka cacy, na jaką się kreuje. Czemu? Pod koniec lat 80. wykorzystywała bezbronnych kubańskich więźniów do sklecania swoich mebelków.

News'a jako pierwszy zapodał niemiecki Frankfurter Allgemeine Zeitung, bowiem to właśnie w Niemczech historia ma swój początek. Skandynawska firma podpisała z władzami byłej NRD umowę o świadczeniu pracy na jej rzecz przez niemieckich więźniów. Ponoć było to jeszcze w latach siedemdziesiątych. W roku 1987 pięcioosobowa delegacja dwóch enerdowskich firm wybrała się na Kubę i spotkała z przedstawicielem firmy Emiat, w osobie porucznika Enrique Sáncheza. Któż by inny, jak nie wojskowy, miał mieć powiązania z biznesem...

Miesiąc po wizycie, we wrześniu '87, wspomniana kubańska firma podpisała w Berlinie z firmą Ikea Trading Berlin umowę na wykonanie m.in. 10 tysięcy stolików dziecięcych (!) i 35 tysięcy stołów. Pomimo, że Emiat miał doświadczenie w produkcji mebli, wcześniej bowiem wykonywał je dla kubańskiej śmietanki społcznej, pierwsza partia, która przyjechała z Kuby do Europy nie została zaaprobowana ze względu na niską jakość wykonania. Firmie nakazano "trzymać się standardów Ikei".

W aktach niemieckiej Stasi nie ma dokumentów bezpośrednio wiążących Skandynawów z Kubą. I tego Ikea pewnie będzie się trzymać. Jednak cała sytuacja wywołała dość spore emocje, a amerykańscy kongresmeni pochodzenia kubańskiego zażądali dziś natychmiastowego spotkania z prezesem północnoamerykańskiego oddziału Ikei.

To chyba pierwsza, na skalę międzynarodową, afera ujawniająca kulisy kubańskich "interesów" z innymi krajami. I zapewne nie ostatnia. Wszystko, co najgorsze, dopiero przed nami...

KUBAŃSKI INSTAGRAM

@cubaenfoto