Wpis dla osób 18+ ;) I od razu na wstępie zaznaczam, że nie dostałam od Malibu kasy za promocję, jak również żadnego barteru, chociaż nie pogardziłabym wcale, bo produkt zacny. ;) No i teraz się zacznie, że nie dość, że alko promuję i na złą drogę sprowadzam, to jeszcze i bloga sprowadzam z drogi podróżniczej na lajfstajlową. Ale nie, spokojnie, to tylko jeden taki wpis i tylko dlatego, że ma konotacje smakowe z Kubą :)
Pisałam kiedyś o rumie Legendario, że to taka namiastka Kuby w szare poranki dodawana do kubka kubańskiej mocnej kawy. No ale ileż tych butelek można przywieźć z bezcłówki, nie zrobię przecież zapasu na rok! A przedwczoraj odkryłam właśnie coś, co najbardziej smakiem i aromatem przypomina mi tamten kubański eliksir - Malibu Black.
Malibu Black to najnowszy produkt z linii likierów smakowych, ale inny niż jego poprzednicy. Pełna nazwa brzmi Malibu Black - bold caribbean rum with coconut liqueur. Co zatem w nim jest? Wszystko to, co w nazwie. Jest odrobina tradycyjnego "dziewczyńskiego" Malibu, ale dodatek rumu sprawił, że procenty podskoczyły z 21 do 35%, a więc trzeba mieć się na baczności ;) Jest nuta kokosowa i jest nuta rumowa, w której doskonale da się wyczuć przepełnioną słońcem trzcinę cukrową, tę nutę, którą znajdujemy w kubańskim średnio-przetworzonym ciemnym cukrze. Nota bene, kiedy mój brat po raz pierwszy pojechał na Kubę i spróbował tego wilgotnego kubańskiego złota, wykrzyknął: to można jeść łyżkami zamiast cukierków! No można. Jest pyszny. I ja to znajduję w tym napoju. Połączenie doskonałe słodyczy cukru trzcinowego, aromatu kokosa i mocy rumu. I ten piękny bursztynowy kolor...
(Hey Malibu Company, I really love it! Maybe a barter? :D )
A tu macie kolesia, który śmiesznie (i szybko!) opowiada o tym najnowszym wynalazku. Kto spróbuje, niech się podzieli wrażeniami. Ja pewnie dzisiaj opróżnię butelkę, ale co tam, urodziny ma się raz w roku! :)
Pisałam kiedyś o rumie Legendario, że to taka namiastka Kuby w szare poranki dodawana do kubka kubańskiej mocnej kawy. No ale ileż tych butelek można przywieźć z bezcłówki, nie zrobię przecież zapasu na rok! A przedwczoraj odkryłam właśnie coś, co najbardziej smakiem i aromatem przypomina mi tamten kubański eliksir - Malibu Black.
Malibu Black to najnowszy produkt z linii likierów smakowych, ale inny niż jego poprzednicy. Pełna nazwa brzmi Malibu Black - bold caribbean rum with coconut liqueur. Co zatem w nim jest? Wszystko to, co w nazwie. Jest odrobina tradycyjnego "dziewczyńskiego" Malibu, ale dodatek rumu sprawił, że procenty podskoczyły z 21 do 35%, a więc trzeba mieć się na baczności ;) Jest nuta kokosowa i jest nuta rumowa, w której doskonale da się wyczuć przepełnioną słońcem trzcinę cukrową, tę nutę, którą znajdujemy w kubańskim średnio-przetworzonym ciemnym cukrze. Nota bene, kiedy mój brat po raz pierwszy pojechał na Kubę i spróbował tego wilgotnego kubańskiego złota, wykrzyknął: to można jeść łyżkami zamiast cukierków! No można. Jest pyszny. I ja to znajduję w tym napoju. Połączenie doskonałe słodyczy cukru trzcinowego, aromatu kokosa i mocy rumu. I ten piękny bursztynowy kolor...
(Hey Malibu Company, I really love it! Maybe a barter? :D )
A tu macie kolesia, który śmiesznie (i szybko!) opowiada o tym najnowszym wynalazku. Kto spróbuje, niech się podzieli wrażeniami. Ja pewnie dzisiaj opróżnię butelkę, ale co tam, urodziny ma się raz w roku! :)