Nowy prezydent, stara przyszłość

Hawańskie media oficjalnie podały, że Raul Castro (brat wielkiego kubańskiego rewolucjonisty, zmarłego w 2016 roku Fidela Castro), ustąpił ze stanowiska prezydenta, a urząd objął Miguel Díaz-Canel.


Źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Diaz-canel.jpg


Międzynarodowe media rozpływają się w zachwycie nad nowym przywódcą i wróżą, że to wielka zmiana, że teraz to już naprawdę będzie inaczej. Wskazują na kilka, ich zdaniem znamiennych, faktów, które niby mają przemawiać za tym, że teraz będzie inaczej. Díaz-Canel jest cywilem (nie wojskowym jak bracia Castro), nie jest z rodziny Castro i urodził się w 1960, czyli już po Rewolucji, nie można więc mu przypiąć łatki rewolucjonisty.

Czy aby na pewno? Nowo wybrany prezydent jest współpracownikiem reżimu od wielu lat i jest zbyt przesiąknięty ideologią castrowską, by faktycznie wierzyć, że będzie chciał zacząć wprowadzać demokratyczne zmiany. Sam zresztą wprost w swoim dzisiejszym, pierwszym oficjalnym wystąpieniu jako głowa państwa powiedział, że będzie kontynuował politykę celów rewolucji kubańskiej. Ponadto zaznaczył, że Raul Castro pozostaje liderem rewolucji, nie tylko mentalnym, ale również przez utrzymanie stanowiska Sekretarza Generalnego Komunistycznej Partii Kuby. Kto więc jest u steru? Wciąż Castro. O oczywiście jego rodzina, którą obsadzone są najważniejsze stanowiska w partii i poza nią, która kontroluje nie tylko politykę, ale i gospodarkę.

Poza tym Díaz-Canel nie jest prezydentem wybranym w wolnych wyborach. Mandat na urząd został mu przydzielony przez Raula Castro i przegłosowany przez Zgromadzenie Narodowe Władzy Ludowej większością 603 (z 604) głosów. (Swoją drogą, zastanawiam się, czy to, że ten 1 zagłosował przeciw to ustawka, żeby powiedzieć "no patrzcie, przecież nie wszyscy się z nami zgadzali" czy jednak głosował przeciwko tak od serca, i jeśli tak, to co biedaka czeka...).

Tak jak już od wielu lat, wszystkie działania kubańskiego reżimu prowadzone są pod publikę, po to żeby ładnie to z wierzchu wyglądało, a pod przykrywką zmian jest ta sama "stara bida". Bida oczywiście nie dla wszystkich. Nie twierdzę, że nic się nie zmienia. Poluzowane zostały restrykcje w sektorze prywatnym, pojawiają się również nowe inwestycje zagraniczne, ale to wszystko związane jest z kapitałem kubańskim istniejącym poza granicami kraju. Sektor prywatny czerpie fundusze na rozwój od rodzin z USA, a inwestycje są czynione w kolaboracji z wysoko postawionymi urzędnikami. Gdyby władza nie dopuściła tego dobijającego się kapitału, to ukręciłaby jeszcze większy bat na własny tyłek, bo poza dochodami z turystyki, państwo żadnych dochodów praktycznie więcej nie ma. Trzeba więc było trochę uchylić drzwi. Ale tylko trochę. I tylko na tyle, na ile to możemy w pełni kontrolować i brać z tego działkę.

Jeśli więc przyjąć myślenie zero-jedynkowe, że albo jesteśmy kapitalizm albo socjalizm, to Kuba jest cały czas po ciemnej stronie mocy. A Kubańczycy przez kolejne lata będą lizali cukierek przez papierek. Tym razem jedynie z trochę ładniejszym popiersiem przywódcy na opakowaniu.

KUBAŃSKI INSTAGRAM

@cubaenfoto