"Wiem, jak tam wygląda życie, mieszkałem przez tydzień u miejscowych."
"W dwa tygodnie objechaliśmy CAŁĄ wyspę - poza Hawaną i Trinidadem nic tam nie ma."
"Tam było więcej turystów na metr kwadratowy niż lokalsów. Dosłownie nie było gdzie uciec."
"Trinidad to najbardziej obciachowe miasto na Kubie."
"Niestety piosenki, które wykonuje zespół to takie kubańskie disco polo. Straszne. Mój hiszpański naprawdę nie jest wykwintny, ale niestety nie mogę tego słuchać, za dużo rozumiem i głupieję z poczucia obciachu."
To autentyki z różnych forów, blogów i relacji o Kubie. Wcale nie anonimowe. Ba! Podpisane rozpoznawalnym nickiem, często imieniem i nazwiskiem, a czasami również poprzedzającym je tytułem. Są takich tysiące, nie tylko w odniesieniu do Kuby.
Jeśli się o coś takiego potykam, zwykle scrolluję w dół lub zamykam kartę, liczę do dziesięciu i mówię sobie: idź, rób swoje, masz ważniejsze na głowie, nie zbawisz świata. Ale czasem aż mnie skręca w środku. Mierzi mnie płycizna i ignorancja. I fakt, pewnie nie zbawię świata swoim pisaniem, ale może perspektywę jednej osoby? Albo dwóch?
Trudno dyskutować z wrażeniami dotyczącymi danego miejsca. Każdy z nas te wrażenia będzie miał inne, bo przefiltrowane przez sieć własnych doświadczeń i światopoglądów. I to jest ok, to czyni świat ciekawszym, a każde spojrzenie innym i interesującym. Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś swoje wrażenia obwieszcza światu jako prawdę absolutną. Jeszcze gorzej, jeśli wszystko to oparte jest na stereotypach, fantazjach i "wydajemisiach", nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. A także przekonaniu o własnej nieomylności i wyciąganiu wniosków całościowych na podstawie doświadczeń jednostkowych z wycinków widzianej rzeczywistości.
No bo czy naprawdę można poznać życie w jakimś miejscu będąc tam przez tydzień? Czy można w ten sposób poczuć problemy mieszkańców? Czy można oceniać kraj (czy nawet miasto), jako całość, widząc tylko niewielki jego wycinek, najczęściej w dodatku tylko przez okno samochodu czy autokaru? Czy naprawdę UNESCO tak strasznie się pomyliło wpisując na listę Trinidad, że można go nazwać "obciachowym"? Czy można wreszcie zdegradować jeden z najbardziej znanych klasyków tradycyjnego kubańskiego sonu* do rangi disco polo, w dodatku publicznie przyznając się do swojej "niezbyt wykwintnej" wiedzy językowej, która zarazem sprawia, że "zbyt dużo" się rozumie?
Przeraża mnie poziom (nie)wiedzy, z którym niektórzy udają się w świat. Zaskakuje ciągłe szufladkowanie na dobre i złe, czarne i białe. Zasmuca łatwość wydawania krytycznych osądów. Jeśli dodać do tego tendencję do narzekania, którą niestety wielu Polaków ma, tworzy to mieszankę iście nie do strawienia, zwłaszcza jeśli wszystkie te elementy pojawiają się razem.
I tak na przykład, w odniesieniu do Kuby, mamy wieczne narzekanie na:
- upał (jakby ktoś nie wiedział, na jakiej szerokości geograficznej leży Kuba);
- korki w Hawanie (sic!);
- turystów (yyy... a Ty to niby kto?);
- plaże: albo za wąska, albo za szeroka, albo piasek za miałki i wszędzie się wbija, albo z kolei za gruby, bo na Bali był ładniejszy; że nie rosną takie ładne powykrzywiane palmy jak na zdjęciach; że nie ma barów na plaży, bo we Włoszech i Grecji to są, i nocne imprezy na plaży też!
- język - no w ogóle poza hotelami nie idzie się dogadać po angielsku! (Hmm, a jak to jest w Polsce? Powiedzmy w jakimś spożywczaku w Radomiu? Czy nawet w Warszawie na Ochocie? Nie żebym coś miała do Warszawy czy Radomia ;) );
- kultura - we wszystkich muzeach, bez względu na to, czego dotyczy, są nawiązania do Rewolucji, a książki na Plaza de Armas też na jeden temat z przewagą Che (Sorry, taki mamy klimat);
- wysokie ceny i wyzysk turystów przez miejscowych - bo kraj biedny to "powinno" być tanio. Zero wiedzy na temat tego, skąd te ceny się wzięły. Już kiedyś o tym pisałam.
A najpiękniejsze jest, kiedy ktoś mówi: nie podobało mi się, bo nie tego się spodziewałem. Albo porównywanie z innym miejscem, najczęściej z Indiami. Tu najczęściej mam ochotę zapytać: a czego się spodziewałeś i na czym budowałeś swoje oczekiwania; co oglądałeś, co czytałeś? Wtedy zwykle padają jakieś frazesy i ogólniki o telewizji i o tym "co się mówi". Próba dyskusji prowadzi w większości przypadków do obnażenia niezmierzonych pokładów niewiedzy interlokutora, które - jeśli przedostaną się do świadomości - pociągają za sobą agresję i atak. Nikt z nas przecież nie lubi wychodzić na buraka. Ale każdy lubi uchodzić za oblatanego obieżyświata.
Tak więc po dwutygodniowym pobycie każdy jest specjalistą w temacie, każdy wie najlepiej i każdy ma rację.
Bo racja jest jak dupa - każdy ma swoją.
-------------------
* Chodzi o piosenkę "Óyeme, Cachita", skomponowaną w roku 1925, wykonywaną później przez niezliczoną ilość kubańskich muzyków, włączając w to tych najsławniejszych. Jeśli do czegoś można ten utwór przyrównać, to np. do piosenek Mieczysława Fogga, Eugeniusza Bodo czy Hanki Ordonówny. "Miłość ci wszystko wybaczy", nawet jeśli wykonywana przez kapelę "do kotleta", to wciąż klasyk, a nie disco polo. I uszy raczej od tekstu nie więdną.
Bo racja jest jak dupa - każdy ma swoją.
-------------------
* Chodzi o piosenkę "Óyeme, Cachita", skomponowaną w roku 1925, wykonywaną później przez niezliczoną ilość kubańskich muzyków, włączając w to tych najsławniejszych. Jeśli do czegoś można ten utwór przyrównać, to np. do piosenek Mieczysława Fogga, Eugeniusza Bodo czy Hanki Ordonówny. "Miłość ci wszystko wybaczy", nawet jeśli wykonywana przez kapelę "do kotleta", to wciąż klasyk, a nie disco polo. I uszy raczej od tekstu nie więdną.