Po opublikowaniu poprzedniego postu, w którym na zakończenie napisałam, że nie polecam zabrania własnego drona na Kubę, dostałam kilka wątpiących pytań typu: "naprawdę?" i "a dlaczego?". Postaram się więc w miarę krótko (bez cofania się do roku 1959 i przytaczania pół wieku historii) i rzeczowo (bez zagłębiania się w zawiły system prawa kubańskiego) odpowiedzieć na to pytanie. Może być momentami nudnawo, więc jeśli komuś się nie chce czytać, to musi mu wystarczyć odpowiedź: nie, bo nie. ;)
System polityczny, jaki panuje na Kubie, każdy wie jaki jest i mniej więcej, choćby z naszej rodzimej historii, każdy średnio ogarnięty Polak powinien wiedzieć, z czym to się je. No dobra, po obejrzeniu kilku odcinków "Matura to bzdura", wiem, że jest to założenie jest wielce optymistyczne, ale tu mam drugie założenie, że docelową grupą odbiorców mojego bloga jest… yyyy… inna grupa niż tamta grupa ;)
Jeszcze parę lat temu, trzeba się było przy wjeździe na Kubę tłumaczyć z każdego laptopa, każdego aparatu i każdego gps'a. Te ostatnie często były zatrzymywane w depozycie na lotnisku z możliwością odbioru przy wylocie. Ja sama nie raz i nie dwa tłumaczyłam się z nowych trampek wiezionych dla mojego męża, całej sterty dziecięcych, nowych oczywiście, ciuszków dla siostrzenicy czy płyty głównej do PC dla teścia. Za tę ostatnią musiałam zapłacić cło, ustalone na kilkakrotnie przewyższające jego realną wartość, a zbite do nieco przyzwoitszej sumy w bezpośrednich negocjacjach z celnikiem, po odstaniu 1,5h w kolejce. Niewątpliwie zawsze ratowało mnie to, że po pierwsze bardzo bardzo dobrze władam hiszpańskim i jego kubańską odmianą, co zawsze sprowadza rozmowę do poziomu równy z równym, bo od razu wiadomo, że nie da się mnie zbyć na zasadzie "nie mówi po hiszpańsku, nie rozumie, więc musi się dostosować". Po drugie, doskonale przysłużyły się tu moje doświadczenia z zamierzchłych czasów, kiedy to jeździło się "do Bułgarii na wczasy" zahaczając po drodze były ZSRR, Czechosłowację, Węgry, Rumunię i Jugosławię, w każdym z tych krajów dokonując odpowiedniej wymiany gospodarczo-towarowej. Oczywiście, by jej można było dokonać, trzeba było wszystkie te towary jakoś przez granicę przewieźć. Wszyscy wiedzieli o co kaman, więc twierdzenie, że cała zawartość Dużego Fiata kombi z bagażnikiem na dachu jest nasza, wzbudziłoby co najwyżej spojrzenie z politowaniem granicznych służbistów. Trzeba się było więc uciekać do bardziej kreatywnych sposobów, jak na przykład ukrywanie tych najbardziej wartościowych rzeczy w najprzeróżniejszych zakamarkach, rozdzielanie, tak żeby wyglądało, że przecież są "tylko trzy" tudzież lokowanie tych najważniejszych na tylnym siedzeniu (lub pod) przekraczanie granicy w nocy i znamienne "Ania, udawaj, że śpisz". (Ania w wieku wczesnoszkolnym - przyp. aut.)
Szacuję, że obecnie ponad 90% turystów wjeżdżających na Kubę wwozi ze sobą smartfona, aparat lub kamerę, laptopa, ipoda, ipada i co tam jeszcze nie wymyślono. Postęp technologiczny wymusił rozluźnienie tych reguł odnośnie wwożenia sprzętu na granicy, chociaż wciąż jeszcze nie kubańskiego prawa. Wciąż jeszcze na oficjalne filmowanie jest konieczne uzyskanie zawczasu odpowiedniego zezwolenia do władz. I znowu - nikt nam się raczej nie przyczepi do filmowania telefonem czy kamerą, bo to już standard, ale nie ma co liczyć na to, że przemkniemy się niezauważeni, jeśli pojedziemy na Kubę filmować z wypasioną kamerą, dołączonym do niej mega mikrofonem, dźwiękowcem i asystentem. Już sama wielkość i "pro" wygląd sprzętu może wzbudzić zainteresowanie na granicy.
Tym bardziej taki dron. Sprzęt, którego przeciętny kubański pogranicznik w życiu nie widział, który dopiero co w tym miesiącu miał swoją premierę na Kubie i który bez mrugnięcia okiem może być potraktowany jako kontrrewolucyjny. Po pierwsze dlatego, że filmuje, po drugie tu już wchodzimy przecież na terytorium powietrzne Kuby. Z powietrza widać więcej i czasem nie koniecznie to, co władza chciałaby pokazać. Ja raz o mało nie zostałam zatrzymana za filmowanie na Placu Rewolucji i już samo wspomnienie tamtego zdarzenia przyprawia mnie o dreszcze. A więc co dopiero filmowanie z drona. Nie odważyłabym się i nie sądzę by ktokolwiek był na tyle lekkomyślny, żeby to zrobił. A jeśli jeszcze kogoś nie przekonałam, to odsyłam do poczytania o przypadku Amerykanina - Alana Grossa, który spędził w kubańskim więzieniu 4 lata (skazany na 15) za "działania przeciwko niepodległości i integralności terytorialnej państwa", a chodziło o nielegalne (czyli bez odpowiedniego zezwolenia) wwiezienie sprzętu komputerowego i telefonów satelitarnych.
Z Kubą nie ma co zadzierać. Podróżujcie mądrze i bezpiecznie. Howgh!
Źródło: https://flic.kr/p/ctHV6b na licencji CC |
System polityczny, jaki panuje na Kubie, każdy wie jaki jest i mniej więcej, choćby z naszej rodzimej historii, każdy średnio ogarnięty Polak powinien wiedzieć, z czym to się je. No dobra, po obejrzeniu kilku odcinków "Matura to bzdura", wiem, że jest to założenie jest wielce optymistyczne, ale tu mam drugie założenie, że docelową grupą odbiorców mojego bloga jest… yyyy… inna grupa niż tamta grupa ;)
Jeszcze parę lat temu, trzeba się było przy wjeździe na Kubę tłumaczyć z każdego laptopa, każdego aparatu i każdego gps'a. Te ostatnie często były zatrzymywane w depozycie na lotnisku z możliwością odbioru przy wylocie. Ja sama nie raz i nie dwa tłumaczyłam się z nowych trampek wiezionych dla mojego męża, całej sterty dziecięcych, nowych oczywiście, ciuszków dla siostrzenicy czy płyty głównej do PC dla teścia. Za tę ostatnią musiałam zapłacić cło, ustalone na kilkakrotnie przewyższające jego realną wartość, a zbite do nieco przyzwoitszej sumy w bezpośrednich negocjacjach z celnikiem, po odstaniu 1,5h w kolejce. Niewątpliwie zawsze ratowało mnie to, że po pierwsze bardzo bardzo dobrze władam hiszpańskim i jego kubańską odmianą, co zawsze sprowadza rozmowę do poziomu równy z równym, bo od razu wiadomo, że nie da się mnie zbyć na zasadzie "nie mówi po hiszpańsku, nie rozumie, więc musi się dostosować". Po drugie, doskonale przysłużyły się tu moje doświadczenia z zamierzchłych czasów, kiedy to jeździło się "do Bułgarii na wczasy" zahaczając po drodze były ZSRR, Czechosłowację, Węgry, Rumunię i Jugosławię, w każdym z tych krajów dokonując odpowiedniej wymiany gospodarczo-towarowej. Oczywiście, by jej można było dokonać, trzeba było wszystkie te towary jakoś przez granicę przewieźć. Wszyscy wiedzieli o co kaman, więc twierdzenie, że cała zawartość Dużego Fiata kombi z bagażnikiem na dachu jest nasza, wzbudziłoby co najwyżej spojrzenie z politowaniem granicznych służbistów. Trzeba się było więc uciekać do bardziej kreatywnych sposobów, jak na przykład ukrywanie tych najbardziej wartościowych rzeczy w najprzeróżniejszych zakamarkach, rozdzielanie, tak żeby wyglądało, że przecież są "tylko trzy" tudzież lokowanie tych najważniejszych na tylnym siedzeniu (lub pod) przekraczanie granicy w nocy i znamienne "Ania, udawaj, że śpisz". (Ania w wieku wczesnoszkolnym - przyp. aut.)
Szacuję, że obecnie ponad 90% turystów wjeżdżających na Kubę wwozi ze sobą smartfona, aparat lub kamerę, laptopa, ipoda, ipada i co tam jeszcze nie wymyślono. Postęp technologiczny wymusił rozluźnienie tych reguł odnośnie wwożenia sprzętu na granicy, chociaż wciąż jeszcze nie kubańskiego prawa. Wciąż jeszcze na oficjalne filmowanie jest konieczne uzyskanie zawczasu odpowiedniego zezwolenia do władz. I znowu - nikt nam się raczej nie przyczepi do filmowania telefonem czy kamerą, bo to już standard, ale nie ma co liczyć na to, że przemkniemy się niezauważeni, jeśli pojedziemy na Kubę filmować z wypasioną kamerą, dołączonym do niej mega mikrofonem, dźwiękowcem i asystentem. Już sama wielkość i "pro" wygląd sprzętu może wzbudzić zainteresowanie na granicy.
Tym bardziej taki dron. Sprzęt, którego przeciętny kubański pogranicznik w życiu nie widział, który dopiero co w tym miesiącu miał swoją premierę na Kubie i który bez mrugnięcia okiem może być potraktowany jako kontrrewolucyjny. Po pierwsze dlatego, że filmuje, po drugie tu już wchodzimy przecież na terytorium powietrzne Kuby. Z powietrza widać więcej i czasem nie koniecznie to, co władza chciałaby pokazać. Ja raz o mało nie zostałam zatrzymana za filmowanie na Placu Rewolucji i już samo wspomnienie tamtego zdarzenia przyprawia mnie o dreszcze. A więc co dopiero filmowanie z drona. Nie odważyłabym się i nie sądzę by ktokolwiek był na tyle lekkomyślny, żeby to zrobił. A jeśli jeszcze kogoś nie przekonałam, to odsyłam do poczytania o przypadku Amerykanina - Alana Grossa, który spędził w kubańskim więzieniu 4 lata (skazany na 15) za "działania przeciwko niepodległości i integralności terytorialnej państwa", a chodziło o nielegalne (czyli bez odpowiedniego zezwolenia) wwiezienie sprzętu komputerowego i telefonów satelitarnych.
Z Kubą nie ma co zadzierać. Podróżujcie mądrze i bezpiecznie. Howgh!